Waldemar Okoń – poeta, historyk sztuki


 

Urszula Benka
Wiersze po latach

 Recenzja

Tytuł tomiku „Motyw Tespazjosa, wiersze po latach” mówi niewiele, a nawet mami obietnicą jakichś rzadko uczęszczanych mitozoficznych ścieżek – i sama tak myślałam w pierwszej chwili. Dla mnie Waldemar Okoń pozostaje intrygujący, ponieważ istotnie, wstąpił na jedną z takich ścieżek – Orfeusza mianowicie, kiedy współtworzył z Renatą Niemierowską, mną, nieżyjącym już Michałem Mostowiczem, Bogdanem Kosem i Markiem Śniecińskim oraz grupą niemieckich poetów coś zupełnie unikalnego, bo wspólny poemat Orpheus, pomyślany właściwie po to, aby samych autorów otworzyć na sztukę niedotykalną. A co to znaczy? Jeśli sztuka jest szczególnym językiem, diametralnie innym od racjonalności, to potrzebuje doświadczenia. Bez doświadczania spraw „diametralnie, ogłupiająco innych”, a więc orfickich, traci sens dla odbiorcy, który, nie mogąc z nią być i mogąc tylko ją mieć, czyni z niej samą techne, samą – mechaniczną niejako – poetycką ars amatoria.

Tymczasem w „Motywie Tespazjosa” Okoń zamieszcza wiersze powstałe na przestrzeni wielu lat, wiersze z różnych powodów nie mieszczące się w tematycznie zdyscyplinowanych ramach poprzednich tomików. Za każdym razem wystawały, uwierały. Gdyby je porównać do pszczół, to miały, owszem, pewien miód, ale i swoiste żądła. I od tej uświadamianej sobie dwoistości budowany jest tutaj wątek. Miłość, piękno? W uwerturowym „Wierszu niewinnym” miłość, piękno kryją się w krzewie różanym / w cierniu. Popychają do ucieczki. Ucieczki w miejscu.

Ucieczka w miejscu może narkotycznie wręcz wciągnąć. I ma w sobie coś z magii telewizji: dzięki niej do realnego świata przenikają obrazy i sprawy z najodleglejszych wysp i lądów, bieżące i odległe. Ożywają ludzie zmarli dawno temu, starcy odzyskują młodość, zbrodniarze utraconą słodycz dzieciństwa, ucieleśniają się nasze wyobraźnie. Powstaje złudzenie braterstwa, bycia poinformowanym. Ten drugi wiersz, z publicystycznym wręcz tytułem „My i telewizja”, oddał również moment przerwania transu wyłączeniem odbiornika.

Poeci, którzy choćby musnęli smugę cienia, strach przed śmiercią i poczucie własnego absurdu, postrzegają świat kuliście. Brakuje im namiętnej lekkości zakochanego Rafała Wojaczka albo Andrzeja Bursy. Bo mają zbyt wiele skojarzeń. Bo wiedzą, że uporządkowanie skojarzeń (wierszy, prozatorskich miniatur, esików i a aforyzmów, a nawet intymnych brulionów, to przygnębiający spór o kryteria, wedle których by porządkować. A kryteria, to zawsze filozofia lub ideologia. Dla Waldemara Okonia to trociny, jakimi osypuje się solidny na oko gmach. Dobrze wie, że poszukiwanie prawdy a choćby tylko drogowskazu w którejkolwiek z doktryn znanych intelektualiście, nie świadczy o żadnej dojrzałości. Wręcz przeciwnie. Doktryny nie wytrzymują turbulencji, nawet takich, jakich dostarcza telewizja, czyli które nie angażują na tyle, żeby naraz wyłączył się w mieszkaniu prąd, a telewizor zgasł. Przypisujemy im więc nieważkość, oczywiście. Skoro nas osobiście nie dotyczą? I skoro o mediach a zarazem o tomiku Okonia, pozwolę sobie jego słowami uogólnić:

Łakniemy deszczu
wołamy o powietrze, ogień, wojnę
niech zginie niech wszystko przepadnie
niedługo po nas po naszym potopie

(Wiersz z potopem)

Skąd wersy kierują się w prywatność ocalenia z zagłady raczej metaforycznej. A jednak przytoczone wołamy o powietrze, ogień, wojnę jest jak najprawdziwsze. Współczesny człowiek na nie czeka, wyczekuje, otwiera swój odbiornik, a nadawcy dobrze o tym wiedzą, dostarczając mu adrenaliny. Nie sposób o tym mówić wprost – że pragniemy z satysfakcją ujrzeć hit hitów, totalny koniec męczącego świata Klasyczna mityczna sytuacja w zmodyfikowanym teatrze (gromadzącym miliony widzów, internautów), gdzie w konwencji reportażowej lub fikcyjnej fabularnego filmu albo gry toczy się ten fascynujący grzech, o jakim pisze Caillois: że każda społeczność dopuszcza, aby (w ustalony ściśle sposób) można się było delektować tym, co absolutnie wykluczone. Spektakl, film, program na żywo albo gra stwarzają tę możliwość. Oglądamy więc obrazy pandemii, pożarów, walących się wież Word Trade Center, hipnotycznie urzeczeni, stacje telewizyjne tłuką bez ustanku te same kadry, powtarzają te same wykrzykniki i… zarabiają krocie. Skupiona w przejęciu mina prezentera – a po chwili promienny uśmiech reklamowego przerywnika. Co Okoń znakomicie rozumie, aczkolwiek, przyznaję z żalem, w tym akurat tekście zawiesza wiwisekcję i jego podmiot liryczny (jak prezenter w TV) staje się już wszechwiedzący, współczujący z tym właśnie posmaczkiem, w rezultacie czego wiersz jako utwór artystyczny traci spoistość. Nie będę kryć: mnie bardzo ciekawią nieuświadamiane rysy dzieła artystycznego, ponieważ sztuka to tylko rzecz. Nabiera ducha i wielkości, kiedy spod wszystkich zahamowań i póz wyziera nagle człowiek ze swoim rzeczywistym dramatem niedoskonałości Dramatem połowicznego współczucia, powierzchownej dobroci. No i, aby to jasno wykrztusić – słowami Okonia –

W połowie chcecie zmartwychwstać
w połowie gryziecie ziemię
w jakiejś części
dotykacie światła

(Relacja)

Urwane doświadczenie mistyczne u poety z temperamentem mistyka (istnieje taki temperament!) owocuje właśnie niefrasobliwą, chropawą formą i bogactwem skojarzeń, wskutek czego nad przewodnim wątkiem ciąży przypadkowość. To taki taniec w labiryncie, gdzie wprawdzie cierpienie jest faktem, ale nie ma mowy o rozpaczy. Taniec, gdzie co chwila zmienia się rytm, gdzie jawią się nowe figury, a scenografia obrotowej sceny chwilami trzeszczy i kolebie się. Pada czasami niezwykłe wyznanie: Mój Bóg (…) czasami głosi herezje / nie dbając o bliskość kary / kiedy przybijam go do ściany… („Wyznanie”). Przychodzi mi na myśl płaskorzeźba Geta Stankiewicza na wrocławskim Domku Grafika: „Zrób to sam”: blaszany Jezus, osobno krzyż, osobno gwoździe i młotek.

Wiersz Okonia wprawdzie nie ma aż tej bezsporności, tej klarowności, lecz na pewno pozwolił choćby na chwilę stać się lżejszym, po dotknięciu tego, co zakazane, a co jest powinnością artysty (chyba, że zapominamy o rozróżnieniu Adorna i mylimy artystę z producentem sztukopodobnych artefaktów).

Tak odczytywany tomik obnaża dramat wszelkich cofnięć się, wszelkich onieśmieleń, stłumień i rozdwojeń toku myśli. I tym samym rzeczywisty proces przemierzania labiryntu. Świat jest bardzo skomplikowany, zmienia się jak w kalejdoskopie. No i my sami się zmieniamy. Czasem jakieś błahe wydarzenie rozbija nas na ja i alter ego, niekoniecznie aż po schizofrenię, niemniej jednak jesteśmy „już nie tacy”. W chwili, kiedy piszę te słowa, świat jest jeszcze mniej bezpieczny i mniej przeczuwany (gdy wziąć pod uwagę, ile gatunków bezpowrotnie zdążyło wyginąć w tym czasie) niż kiedy Okoń cyzelował tę piękną stancę

…nasze łodzie wpłyną w pustynię
coraz bliższą

(Medytacje poranne)

Albo nad tą:

…lubię poronione opisy

wieczory i zachody księżyca

tak jest wtedy chorobliwie pięknie

tak kończy się wiek nasz ostatni

(Choroby i odznaczenia)

Też je lubię. Lubię tę niepokojąco spokojną tonację, gdzie nie szuka się chciwie dramatu istnienia ani tajemnicy, natomiast omal że epikurejsko wsłuchujemy się w szum chwastów wyrosłych na kolejowym torze – torze dokąd? Jasne, że do podświadomej krainy, gdzie poeta pije ze źródła / poeta pluje do źródła (Nienasycenie).

Bo przypomnę: autor „Poematów nadziemnych”, „Poematów północnych”, „Stonehenge” i „Wersów do Orfeusza” pisuje okazjonalnie, bez literackiego celebryctwa, właściwie dla delektowania się możliwą niespodzianką, ponieważ w takim wypadku bezinteresowność pozwala uwolnić się treściom, do jakich bywamy nieprzygotowani i bynajmniej ich nie planujemy. W „Motywie Tespazjosa” (a był to zwykły człowiek, którego imię przypadkiem zupełnym przetrwało) sporo długich, nieoszlifowanych tekstów, tym ciekawszych, że – za Oskarem Wilde powiem: twórca wyraża w nich raczej tego siebie, o którym nie wie, niż tego, o którym wie. Okoń czasem sięga zresztą po zakazany owoc, zdejmuje czapkę błazna-profesora, podchodzi do starej sosny, liże żywicę, gryzie korę, węszy za Eurydyką, zjada poziomkę z rozłożonego na podłodze futrzanego błamu, gdzie chwilę temu kochał się z kobietą. Tak, bo za oknami naszych metaforycznych ścian graniczymy z cieniem, jak mówi sam w „Standardzie”.

Wiele więc goryczy, nostalgii w tej poezji. Żadnej pozy ani obwiniania.

…raj powinien być pusty
wtedy zamknięte w nim szczęście
sięgnie zenitu.

  

 

Waldemar Okoń, Motyw Tespazjosa. Wiersze po latach
Wydawnictwo Miniatura, Kraków 2013, s. 128.

 

 

 

INDEKS    |    BIOGRAFIA   |   POEZJA ‒̵ PROZA    |    KSIĄŻKI   |   Recenzje   |   FILMY    |   FOTO    |   KONTAKT    


Copyright © Okoń Waldemar